Wyrażamy nasz szacunek dla Indian, pierwszych mieszkańców amerykańskiej ziemi, naszych gospodarzy. Dziękujemy za ich gościnność.

Aktualności

Plik PDF do pobrania:

Polskie nazwenictwo ludów tubylczych Ameryki Północnej_PAES_2021

Wstęp

Tubylcze ludy Ameryki Północnej na północ od Rio Grande zajmują ważne miejsce w historii, kulturze i religii. Wszystkie posiadały własną nazwę (endoetnonim), ale historia nie zawsze zapamiętała je pod tym imieniem. Czasami przetrwały nazwy nadane przez sąsiadów, a niekiedy i wrogów (egzoetnonim), a najczęściej są to nazwy przekręcone lub uproszczone, będące odbiciem fonetycznych umiejętności Europejczyków: eksploratorów, handlarzy, misjonarzy, kolonistówi wszelkiego rodzaju awanturników, którzy stykali się z tubylcami. W literaturze funkcjonują więc nazwy głównie z języka angielskiego, ale także francuskiego i hiszpańskiego, a ich popularność była ściśle związana z sytuacją polityczną wśród kolonizatorów, którzy kolejno przejmowali dominującą rolę w procesie podboju kontynentu.

Z problemem nazewnictwa zetknęli się zapewne wszyscy tłumacze i polscy autorzy piszący o tubylczych mieszkańcach Stanów Zjednoczonych (Native Americans) i Kanady (First Nations), stając przed dylematem: spolszczyć nazwę czy nie? Jeśli tak, to w jaki sposób? i kiedy? czy zawsze? My też borykaliśmy się z przyzwyczajeniami powstałymi po latach czytania i pisania o Indianach, miewaliśmy różne wątpliwości, a nawyki językowe zmienia się bardzo trudno.

Trzeba pamiętać, że każde spolszczenie może utrudnić dotarcie do dodatkowej literatury w języku angielskim, zwłaszcza gdy mowa o ludach mniej znanych i rzadziej pojawiających się w książkach. Dlatego dobrą praktyką jest podawanie w nawiasie wersji angielskiej przy pierwszym wystąpieniu spolszczenia lub dołączanie indeksu nazw etnicznych. Wyjątkiem mogą być nazwy już zadomowione w języku polskim, np. Apacze, Irokezi czy Siuksowie.

Read more

Wystawa Amerykanie

 

 

 

Wystawa nosi tytuł „Amerykanie”.

Tytuł zwięzły, celny, przyciągający i na czasie. Ostatnio wszystko co “amerykańskie”, cała „amerykańskość”, „amerykańska dusza” staje pod znakiem zapytania, podlega redefinicjom, nabiera nowych znaczeń. Amerykańskie wartości, jądro amerykańskości, jej duch, jej siła, fundament narodu są codziennie dyskutowane w medialnej burzy wywoływanej  komentarzami obecnego prezydenta na Twitterze. Donald Trump trzyma „amerykańskość” na celowniku, do amerykańskości najprawdziwszej się nieustannie odwołuje. A jego przeciwnicy również na „amerykańskość” się powołując, nie zostawiają na nim suchej nitki.

Taki tytuł w Narodowym Muzeum Indian Amerykańskich zaskakuje. Bo Indianie raczej przymiotnikiem „amerykańscy” są opisywani. Co prawda od 1924 roku zostali pełnoprawnymi obywatelami Stanów Zjednoczonych, czyli rzeczywiście Amerykanami, ale gdy pada to określenie to nie Indianie przychodzą do głowy. Indianie zostali obywatelami USA po długim okresie złożonych, wielopłaszczyznowych, nieprzyjemnie zawiłych relacji z rządem amerykańskim. Po okresie stosunków wypełnionych nadużyciami, łamaniem prawa, oszustwami, kradzieżami, wojną, masakrami, wydziedziczeniem. Oprócz tego, że Indianie są obywatelami USA, są także obywatelami swoich suwerennych narodów, z własnymi rządami, instytucjami, prawami. Ich sytuacja prawna jest skomplikowana. W Stanach istnieje 326 indiańskich rezerwatów. Rezerwat, określenie z języka prawniczego, oznacza obszar zarządzany przez naród indiański, który jest za takowy uznany przez departament rządu federalnego, Biuro do Spraw Indian. Słowem, są jakby obywatelami podwójnymi, innymi niż wszyscy, a to z racji swej historii i miejsca jakie w historii Stanów zajmują.  Tytuł wystawy zapowiada, że to miejsce owe stosunki będą w niej rozważane i być może ułatwi ona odpowiedź na pytanie, dlaczego Indianie są tak fascynujący.

W głównej sali wystawy od razu widać, że Indianie są w Ameryce wszechobecni. Na ciemnych ścianach podświetlone dziesiątki zdjęć opakowań i etykiet produktów spożywczych i przemysłowych, puszek, butelek, pudełek, woreczków, samochodów, papierosów, alkoholu, reklam, plakatów filmowych, zabawek, broni, wizerunków maskotek drużyn sportowych, okładek książek, koszulek, toreb, plakietek – słowem, co tylko przyjdzie do głowy. A na każdym towarze logo z widocznym motywem indiańskim. Od książeczek do kolorowania dla dzieci, przez sprzęt kempingowy, reklamy samochodów, dziesiątki etykietek, plakietek, torebek, po lśniący model motocykla „Indian Chief” i niewinnie tu wyglądającą rakietę Tomahawk wypożyczoną z pobliskiego muzeum lotnictwa.  Razem prawie 350 obiektów i wizerunków. I na każdym obrazku albo cała postać, albo sama głowa odziana w pióropusz, albo nazwa, albo inny motyw nieomylnie indiański, natychmiast rozpoznawalny.

Widać tu sprzedawane w każdym supermarkecie opakowanie masła popularnej firmy Land O’Lakes z pięknym wizerunkiem młodej indiańskiej kobiety. Ubrana w suknię ze skór zdobioną frędzlami klęczy na zielonej łące na tle błękitnego jeziora. Ofiarowuje kupującemu masło z własnym wizerunkiem. We włosach biało-niebiesko-czerwone pióra. Obok żółta torebka z kukurydzianą mąką, nazwa produktu – Indian Head- i zgodnie z nazwą logo towaru jako głowa Indianina w pióropuszu.  W tych i innych produktach spożywczych, od których tu gęsto, indiański motyw zapewnia o autentyczności, starej tradycji, dobrej jakości. Prawdziwość powiązana ze świeżością, naturalnością niechybnie odwołuje się do wizerunku Indian jako ludzi blisko natury, naturę rozumiejących najlepiej i najgłębiej, jako obrońców naturalnego środowiska.

Na jednej ze ścian wisi prosty i wyglądający niezbyt groźnie, ale śmiertelny Tomahawk, rakietowy pocisk manewrujący z 1976 roku wypożyczony z pobliskiego muzeum awiacji.  Wiele militarnych pojazdów, rodzajów broni nosi nazwy indiańskich plemion, wodzów czy przedmiotów. Amerykańskie wojsko lubi nazywać rodzaje broni, operacje militarne, pojazdy nazwami odwołującymi się do wyobraźni, sugerującymi pewność siebie i waleczność. Nazwy kojarzące się z Indianami są powszechne. Wojskowe helikoptery – Apache, Chinook, Black Hawk – znane są wszędzie. A jest wiele innych. Czy przywłaszczenie sobie imienia to znak pogardy dla pokonanego przeciwnika i odbieranie mu w ten sposób jego mocy, czy raczej znak podziwu dla waleczności, brawury i nieugiętości dawnych nieprzyjaciół? Imię Geronimo, nieustraszonego Apacza, ostatniego wodza indiańskiego, jaki poddał się amerykańskiej armii, symbol nieugiętej woli walki, jest często używanym w wojsku symbolem zuchwałej odwagi i zarazem oznaką nieprzejednanego nieprzyjaciela. Debata na temat użycia kryptonimu „Geronimo” w akcji schwytania Bin Ladena, jaka rozgorzała po upublicznieniu szczegółów akcji, jest dowodem, że nie są to problemy zamierzchłej historii.

Przy wejściu stoi kultowy żółty motocykl „Indian Chief” – model z 1948 roku. Na zderzaku przedniego koła logo z główką Indianina z pióropuszem. Na baku napis „Indian”. Ten motocykl to amerykański klasyk. Od 1897 roku firma założona przez mistrza kolarskiego, George’a  M. Handee,  produkowała najpierw rowery, a potem motocykle. Od samego początku jeden z modeli nosił nazwę „Indianin”. Kiedy od 1902 roku zaczęto produkować motocykle, te w kolorze czerwonym, dobrze sprzedawały się w Europie. Produkowane są do dziś. Podobnie wiele marek samochodów (Jeep Cherokee, Pontiac, Thunderbird) odwołuje się do indiańskiej mobilności, do przypisywanego im umiłowania wolności, do szybkości, do ducha przygody.

Niezliczona ilość gatunków papierosów i tytoniu posługuje się indiańskimi motywami. Tytoń to prawdziwie amerykański dar dla świata. Rdzenna roślina amerykańskiego kontynentu, dzięki której pierwsza kolonia w Jamestown po początkowym trudnym okresie rozkwitła w bogatą Wirginię. Już od samego początku handlowania tytoniem używano do jego reklamowania nazw indiańskich. A „Cigar Store Indian” (też na wystawie obecny), niezwykle popularna, od początku XIX wieku rzeźba drewniana, zwykle wielkości prawie naturalnej, będąca szyldem tytoniowych sklepów, a dziś widoczna na prowincji w niejednym małym sklepiku czy przydrożnej restauracji jako ozdoba, stanowi nierzadko prawdziwe arcydzieło sztuki ludowej.

Wisi tu też mnóstwo plakatów filmowych. Western, ten czysto amerykański gatunek filmowy, nie istniałby bez Indian. Zresztą już od samego początku ery filmów niemych Indianie byli ich bohaterami – dowodem taniec Sjuksów, krótki film nakręcony w studiu Edisona w 1894 roku. Plakatom starych westernów towarzyszą żywe obrazy. Na półokrągłej ścianie naprzeciwko wejścia, złamane fakturą wystawionych eksponatów, pojawiają się sceny z różnych westernów, starych i nowych. Wszystkie natychmiast i łatwo rozpoznawalne, widziane wielokrotnie, znane, powszechne w kulturze popularnej.  Oczywiście jest tu „Tańczący z wilkami”.

Read more

Wydarzenia, recenzje, relacje